Poprosiłam o pięć pilnych dni wolnego, bo mój syn leżał na OIOM-ie w stanie krytycznym. Szef odmówił. Powiedział: „Musisz oddzielić pracę od życia prywatnego”. Uśmiechnęłam się, przespałam kilka godzin i zjawiłam się następnego ranka – przepychając łóżko syna przez hol. Kroplówki. Monitory. Pielęgniarka szła za mną, zaskoczona, ale milcząca. Ochroniarz próbował mnie powstrzymać, więc powiedziałam mu: „Zadzwoń do pana Mansona. Będzie chciał to zobaczyć”.
Klawiatury zamilkły. Rozmowy ucichły. Postawiłam łóżko przed szklanym gabinetem szefa. Wstał oszołomiony i otworzył drzwi. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam: „Mówiłeś, że muszę oddzielić pracę od życia prywatnego. Więc sprowadziłam jedno i drugie w jedno miejsce. Chodźmy do pracy”.
Postawiłam laptopa na stoliku i zaczęłam pisać lewą ręką, prawą opierając na ramieniu syna. Nikt inny nie zdążył zrobić zbyt wiele. Dwadzieścia minut później pan Manson zapytał: „Czy możemy porozmawiać w moim gabinecie?”. W środku powiedział: „Słuchaj, nie… nie spodziewałem się, że to zrobisz. To znaczy, twój syn…”. Odpowiedziałam: „On jest w stanie krytycznym” i wyjaśniłam, że najbliższe 72 godziny zadecydują o wszystkim. Nie wybierałam między spotkaniem a moim dzieckiem. Usiądę obok niego i nadal będę mówić.
