Ogłosiła to pewnego wtorkowego poranka, kiedy moja mała walizka już stała spakowana przy drzwiach. Bez wyjaśnienia. Bez harmonogramu. Tylko szybki uścisk, który pachniał jej drogimi perfumami i papierosami. Mama wsiadła do swojego czerwonego kabrioletu i odjechała, by rozpocząć nowe życie – takie, w którym dziecko nie krępowało jej stylu życia.
Posiadłość moich dziadków znajdowała się na 12 akrach idealnie utrzymanego terenu w Connecticut. Sam dom był świadectwem dawnych pieniędzy: marmurowe podłogi, kryształowe żyrandole i obrazy olejne warte więcej niż domy większości ludzi. Ale pomimo całej swojej okazałości, stał się moim sanktuarium.
Babcia Eleanor prowadziła ten dom jak szwajcarski zegarek. Śniadanie punktualnie o siódmej. Korepetycje po szkole. Lekcje gry na pianinie w czwartki. Miała zasady na wszystko: jak prawidłowo nakryć do stołu, jakiego widelca użyć do sałatki, jak dama powinna siedzieć i mówić.
„Postawa, Rebecco.”
Ona mi o tym ciągle przypominała.
„Twój kręgosłup powinien być tak prosty, jak twój charakter.”
Dziadek Charles był łagodniejszy – choć to kwestia względna w rodzinie, w której okazywanie emocji uważano za oznakę braku wychowania. Uczył mnie biznesu przy niedzielnych naleśnikach, wyjaśniając mi, czym są odsetki składane i portfele inwestycyjne, tak jak inni dziadkowie omawiają wyniki meczów baseballowych.
„Pieniądze nie polegają tylko na ich posiadaniu”
mówił, wskazując na swoje wykresy.
