Najpierw dostrzegła słaby blask wśród zamieci, odległe światła reflektorów z trudem przebijały się przez wirujący śnieg.
Agnes przypuszczała, że był samotnym podróżnikiem, być może na tyle odważnym, by zapuszczać się na zamknięte górskie drogi.
Słyszała o kierowcach, którzy utknęli w korkach na godziny, a nawet dni, podczas podobnych burz. Potem pojawiły się inne reflektory.
A gdy wibracje pod podłogą się nasiliły, jego założenia zaczęły się zmieniać.
Z burzy wyłoniło się piętnaście motocykli, których silniki ryczały niczym wataha wilków. Podjazd wypełnił się ogłuszającym rykiem, który zatrząsł drewnianym domem.
Jeźdźcy zsiedli z koni z naturalną łatwością, ubrani w skórzane i okazałe stroje, a ich kurtki zdobiły herby, które rozpoznała z plotek krążących po wiosce: Nocni Nomadzi.
Każdy z nich poruszał się tak, jakby widział i przeżył wiele rzeczy, których większość nie jest w stanie sobie wyobrazić, a mimo to śnieg przylegał do ich butów, kapał i topniał na deskach ganku.
Agnès zamarła na progu, serce waliło jej jak młotem. Historie zawsze przedstawiały ich jako awanturników: awanturników, włóczęgów, mężczyzn, których reputacja wyprzedzała ich niczym ogień.
Jednak obserwując grupę przez zamglone okno, dostrzegła coś więcej niż tylko ich przerażający wygląd.
Widziała mężczyzn zdrętwiałych z zimna, zgarbionych, by osłonić się przed wiatrem, a przenikliwe zimno czerwieniło im policzki i drapało dłonie.
