I znowu to samo.
Wszyscy.
Nie.
Nie Daniel.
Wszyscy.
„Nie” – odpowiedziałem.
Emily zmrużyła oczy. „Więc zamierzasz mnie karać wiecznie?”
„Nie karzę cię” – powiedziałem. „Nie rządzę tobą. Rządzę sobą”.
Spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała, o co chodzi.
Kontynuowałem: „Jeśli chcesz być częścią mojego życia, zacznij od mówienia prawdy. Absolutnej prawdy. Nie pukaj do moich drzwi i nie próbuj negocjować, żeby uniknąć odpowiedzialności”.
Usta Emily zadrżały. „Bałam się” – wyszeptała.
„Co?” – zapytałem.
Zawahała się.
A potem, tak cicho, że prawie jej nie usłyszałem, powiedziała: „Nie jestem pierwsza”.
Zdanie zawisło w zimnie jak oddech.
Zanim zdążyłam zareagować, na podjazd wjechał samochód.
Daniel.
Wysiadł szybko, jakby prowadził z zaciśniętymi szczękami. Jego wzrok przesunął się ze mnie na Emily, a potem na pudełko z ciastem.
„Emily” – powiedział, a w jego głosie nie było gniewu.
