Następnego ranka mój plan ruszył pełną parą.
Kiedy był pod prysznicem, odłączyłam konsolę, schowałam pilota do telewizora i wyrzuciłam śmieciowe jedzenie. Potem zabrałam się za pracę nad moim arcydziełem: błyszczącą, kolorową tabelą obowiązków , która doprowadziłaby przedszkolaka do płaczu z radości.
Kiedy wszedł do kuchni, już tam byłam i uśmiechałam się szeroko.
„Dzień dobry, kochanie! Zrobiłam ci śniadanie!”
Wyglądał podejrzanie. „Czemu się tak uśmiechasz?”
Postawiłam przed nim talerz: naleśnik z Myszką Miki, jagodowymi oczami i bananowym pyskiem. Jego kawa była w jaskrawożółtym kubku-niekapku.
„To żart?” – zapytał, gapiąc się na talerz.
„Nie. Jedz! Wielki dzień przed nami, mistrzu!”
Po śniadaniu pokazałam mu tabelę obowiązków przyklejoną do lodówki za pomocą liter magnetycznych.
„Ta-da! Ma wszystko: naczynia, odkurzanie, sprzątanie twoich „zabawek” – co w twoim przypadku oznacza wszystkie te gadżety.”
„Nie mówisz poważnie.”
„Och, mówię całkiem poważnie. Chcesz czasu ekranowego? Zapracuj na swoje gwiazdki”.
Przez cały tydzień się angażowałem. Wyłączyłem Wi-Fi punktualnie o 21:00. Jego posiłki były na plastikowych talerzykach z przegródkami. Pokroiłem mu kanapki w kształty dinozaurów. Rozdałem nawet złote gwiazdki.
Kiedy się skarżył, mówiłam: „Używaj słów, kochanie. Duzi chłopcy używają słów”.
Każdego wieczoru dawałam mu szklankę mleka i czytałam „Dobranoc, Księżycu”.
A co jeśli zachowywałby się niewłaściwie?
Przerwa. Na kanapie. Z timerem.
Piątego dnia Mark był już w rozsypce. Szóstego dnia znowu zaczął krzyczeć o Wi-Fi i został natychmiast „uziemiony” – bez telefonu przez 24 godziny.
Siódmego dnia w końcu się załamał.
„Sarah” – jęknął. „Proszę. Rozumiem. Myliłem się. Zachowałem się samolubnie. Już tego nie zrobię”.
Uroczyście skinąłem głową. „Przeprosiny przyjęte. Ale jest jeszcze jedna sprawa…”
Otworzyłem drzwi wejściowe.
A tam stała Linda — mama Marka.
Wpadła do środka niczym sierżant.
„Mark Anderson! Naprawdę kazałeś moim wnukom spać na podłodze, żeby móc grać w gry wideo ?”
„Mamo, ja… to nie było tak…”
Przerwała mu spojrzeniem, które mogło zamrozić lawę. „Idź do swojego pokoju. I nie dotykaj tego kontrolera, dopóki ci nie pozwolę”.
Mark odszedł, wyglądając jak zrugany nastolatek.
Linda odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. „Dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś. Najwyraźniej ktoś znowu potrzebował matki”.
Zaśmiałam się cicho. „Niektórzy chłopcy nigdy nie dorastają, prawda?”
„Nie bez pomocy” – powiedziała, zakasując rękawy i kierując się w stronę bałaganu w kuchni.
Patrząc za nią, spojrzałem w stronę schodów, gdzie Mark obrażał się jak nastolatek.
Może nie był złym ojcem. Po prostu potrzebował… zmiany w rodzicielstwie.
A dzięki tygodniowi naleśników, gwiazdom w obowiązkach domowych i bardzo zdeterminowanej teściowej — w końcu udało mu się je dostać.
