W ósmym miesiącu ciąży, sprzątałam, kiedy otarłam się o teściową. Obrażała mnie, uderzyła w twarz i wylała brudną wodę z mopa. Poślizgnęłam się, upadłam, odeszły mi wody – w tym momencie wiedziałam, że wszystko się zmieni.

Kilka godzin później nasz synek urodził się przedwcześnie. Był drobny i kruchy i został przewieziony bezpośrednio na oddział neonatologiczny. Widziałem go tylko przelotnie, ale ta chwila utkwiła mi w pamięci.

Podczas mojego powrotu do zdrowia Javier rozmawiał prywatnie z lekarzami i zaczął rozumieć skalę presji, pod jaką znajdowałam się w domu. Po raz pierwszy naprawdę zrozumiał, co znosiłam w milczeniu.

Nasz syn spędził kilka tygodni pod obserwacją lekarską. Spędzałam długie godziny siedząc przy jego inkubatorze, delikatnie opierając dłoń o szybę. Javier zawsze był przy mnie. To doświadczenie go odmieniło.

Po moim wyjściu ze szpitala Javier podjął jasną decyzję: nie będziemy już mieszkać w tym domu.

Wynajęliśmy małe mieszkanie niedaleko szpitala. Nie było duże ani luksusowe, ale ciche i bezpieczne. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam wewnętrzny spokój.

Carmen próbowała się ze mną skontaktować ponownie. Przeprosiła i powiedziała, że ​​nie zdawała sobie sprawy, pod jaką presją jestem. Posłuchałam jej, ale zrozumiałam też coś ważnego: dystans jest niezbędny do uzdrowienia.

Kilka tygodni później nasz syn w końcu wrócił do domu. Nadal był bardzo drobny, ale silny. Trzymając go w ramionach, uświadomiłam sobie, jak blisko byliśmy katastrofy.

Ta historia nie dotyczy obwiniania. Chodzi o potencjalne konsekwencje stresu i presji emocjonalnej, zwłaszcza w czasie ciąży. Czasami krzywda nie wynika z okrucieństwa, ale z braku zrozumienia.

Dowiedziałam się, że chronienie siebie nie jest egoizmem, a stawianie granic nie jest odrzuceniem. To dbanie o siebie.

Dla siebie.

I za życie, które mamy obowiązek chronić.

ciąg dalszy na następnej stronie