Piątego dnia, około 10 rano, powieki mojego syna zadrżały. Tym razem się otworzyły. Jego usta się poruszyły. Przysunęłam się bliżej. Wyszeptał: „Tato?”, a ja się załamałam. Pielęgniarka zawołała lekarza, a ja po prostu się trzymałam.
Tego popołudnia spakowałem naszą prowizoryczną stację. Ludzie mnie przytulali – niektórych ledwo znałem. Przy wyjściu pan Manson czekał, pognieciony i milczący. Po długiej pauzie powiedział: „Myliłem się”. Spojrzał na mojego syna i dodał: „Moja córka przestała się do mnie odzywać w zeszłym roku. Powiedziała, że nigdy mnie nie było, kiedy to było ważne. Chyba ciągle popełniałem te same błędy. Obserwowanie cię przez ostatnie kilka dni… otworzyło mi oczy. Przepraszam”. Skinąłem głową. Czasami „przepraszam” to początek.
W szpitalu mój syn nabierał sił. Pielęgniarki nazywały mnie „tatą, który przyprowadził syna do pracy”. Odpowiedziałem dyrektorowi: tak. Nie dla pieniędzy, ale dla zrozumienia. Pierwszego dnia otrzymałem paczkę z prezentami zaadresowaną do mojego syna – książki, zabawki, odręczne notatki. Wiedziałem, że wybrałem dobrze.
Rok później mój syn jest już całkowicie wyleczony. Chce zostać lekarzem, „Żeby móc pomagać takim dzieciakom jak ja”. Pracuję z domu, udzielam korepetycji w weekendy i nie przegapiłem ani jednej ważnej chwili. Ludzie pytają, czy zrobiłbym to jeszcze raz – wciągnąłbym szpitalne łóżko do gabinetu, zaryzykowałbym pracę, reputację. Bez wahania.
Bo ten tydzień stał się lustrem. Pokazał, ile praca nigdy nie powinna kosztować i czego miłość zawsze musi wymagać. Jeśli twój szef tego nie dostrzega, może nie jest wart, żeby dla niego pracować. Broń swojego stanowiska. Nie musisz wybierać między miłością a obowiązkiem – możesz mieć jedno i drugie. Zaczyna się od świadomości swojej wartości.
