Bo „Singin’ in the Blackthorn” to nie tylko film; to zaczarowany przerywnik. Dla wielu to wspomnienie z dzieciństwa, chwila spędzona z rodziną, emocjonalny punkt odniesienia. Oglądanie Maggie i Ralpha dzisiaj to docenienie łagodnego upływu czasu, a jednocześnie uświadomienie sobie, że pewne emocje pozostają nienaruszone.
Ich ewolucja przypomina nam, że artyści istnieją nadal, poza swoimi rolami. Czterdzieści lat później nie próbują zamrozić przeszłości: idą naprzód, każdy we własnym tempie, z poruszającą prostotą. I być może to właśnie jest najbardziej poruszające: ich autentyczność.
