Ich kroki rozbrzmiewały na popękanych chodnikach głównych alei, gdy Magdalena reagujea, a piątka dzieci podążała za nią niczym jedno złamane ciało. Camila nosiła plecak. Luisito trzymał na wpół śpiącego Tomása. Nikt już nie płakał.
Łzy wyschły na ich twarzach niczym ziemia, która przestała prosić o deszcz. Magdalena trzymała twarz przed sobą, spierzchnięte usta, wzrok utkwiony w niej. Gdyby przestała, dzieci wiedziałyby, że nic już nie zostało. „Mamo” – powiedziała Camila spokojnym głosem. „Wrócimy kiedyś”. Magdalena wzięła głęboki oddech, szukając w sobie czegoś innego niż strach. Znalazła tylko ciszę. „Nie” – odpowiedziała, głaszcząc córkę po włosach, nie patrząc na nią. Camila zrozumiała. Nie było już drogi powrotnej.
Dom, który stał się schronieniem
Dotarli do małego, bielonego domu z zardzewiałą bramą. Magdalenę ściskał wstyd – nie strach przed odrzuceniem, ale wstyd za to, że dawno temu wybrała inną drogę. Zapukała raz, drugi, a potem mocniej.
„To ja – Magda”. Kroki. Drzwi otworzyły się i ujrzał znajome oczy Damiana, teraz starsze, z rękami poplamionymi pracą. Spojrzał na dzieci i ledwo mógł wydusić z siebie słowo. „Proszę” – powiedział w końcu.
W domu pachniało drewnem, starą kawą i spokojem. Przyniósł wodę, znalazł koce w tekturowym pudełku i rozłożył je na podłodze w salonie. Tomás natychmiast zasnął. Mateo przytulił Anę-Lucię. Luisito wpatrywał się w sufit z otwartymi oczami. Camila siedziała pod ścianą i obserwowała Damiána z daleka, jakby próbując sobie przypomnieć, dlaczego jej matka kiedyś się nim opiekowała.
Magdalena usiadła obok córki i pogłaskała ją po włosach. „Dziękuję, że byłaś dziś silna” – wyszeptała. Camila oparła głowę na ramieniu matki. Damián zgasił światło, ale pozostał na drewnianym krześle, jakby wiedział, że noc nie jest po to, by odpoczywać, ale by być tu i teraz.
Poranna cisza
Świt nastał bezszelestnie. Ciepły wietrzyk wślizgnął się przez uchylone drzwi. Pierwsze promienie słońca musnęły metalowe dachy na zewnątrz. Wewnątrz cisza wydawała się święta. Dzieci spały na pożyczonych kocach. Magdalena nie zamknęła oczu.
Damián pojawił się z dwoma glinianymi kubkami. Zaproponował jeden. Kawa – ciepła i prosta. „W ogóle nie spałaś, prawda?” zapytał delikatnie. „Nie mogę” – powiedziała. „Wciąż wydaje mi się to nierealne”. Usiadł na małym stołku. „Jesteś tu bezpieczna, Magdo. Ty i dzieci. Nikt cię nie tknie”.